
Jola Rydkodym: „Kto chce, szuka sposobu”
Jestem szczęśliwa i wdzięczna za moje życie. Czy to znaczy, że nie dotyczą mnie zmartwienia i nieszczęścia? Zwłaszcza teraz? Skądże! Skąd więc to moje zadowolenie? Z przemyśleń, z doświadczeń, z kontaktów z innymi ludźmi i z… nieszczęść.
Tekst: Jola Rydkodym | jolaryd.blogspot.com

Zacznę od początku
Zawsze lubiłam aktywne życie. Gdy przychodził weekend, był rodzinny wypad nad rzekę, do lasu czy okolicznej atrakcji. Gdy przychodziły wakacje, braliśmy namiot i – w zależności od tego, czy był to rok tłusty czy chudy – wyjeżdżaliśmy gdzieś w Polskę albo w ulubione miejsce w Bieszczadach. Z czasem zdarzały się wakacje w bliskiej zagranicy. Potem dorobiliśmy się przyczepy kempingowej i łatwiej było podróżować „wędrownie”, tak jak lubiliśmy najbardziej. Zjeździliśmy niemal całą Polskę i byliśmy w kilku krajach Europy.
Dzieci zaczęły dorastać, mniej z nami jeździły, a my z mężem wciąż byliśmy to w górach, to na spływie kajakowym, to w jakiejś podróży – pomimo tego, że mąż zaczął chorować. Na 25. rocznicę ślubu zafundowaliśmy sobie długą włóczęgę z przyczepą kempingową przez południową Europę, podczas której odwiedziliśmy 8 krajów. Byliśmy bardzo szczęśliwi!
Wspomnienia
Dwa lata później mąż zmarł. Było ciężko. Był moim najlepszym przyjacielem… Straciłam moc. Całą zimę przesiedziałam w domu. Było naprawdę ciężko.
Żyłam wspomnieniami. Czułam wewnętrzny przymus ciągłego oglądania naszych zdjęć. Przypominały mi one różne zdarzenia, przygody, sytuacje z nimi związane. Poczułam potrzebę podzielenia się tymi wspomnieniami z innymi ludźmi, opowiedzenia ich. Należałam wtedy do społeczności forum górskiego, znałam tam sporo osób. Zaczęłam na stronie forum publikować swoje wspomnienia okraszone zdjęciami, często skanowanymi, bo z czasów analogowej fotografii. Reakcja była wspaniała! Pomimo, że wspomnienia nie zawsze były górskie, ludzie czytali, komentowali, zachęcali mnie do dalszego pisania.
Codziennie po powrocie z pracy miałam co robić, moja głowa była bardzo zajęta, a ja miałam poczucie jakbym była bliżej męża. Po kilku miesiącach, na wiosnę, opowieść zakończyłam bardzo osobistymi przemyśleniami. Czułam się wdzięczna i bardzo wzmocniona zainteresowaniem i życzliwością mojej internetowej publiczności, która pomogła mi przetrwać najtrudniejszy czas – pierwszą samotną zimę. Wtedy właśnie uwierzyłam w siłę, jaką mogą dać internetowe społeczności.
Czytaj też: Pokaż swoje pasje oraz… inspiruj innych!
Jestem szczęśliwa
Potem przyszła wiosna i słońce, które „pracowały” nad moim nastrojem. Powoli zaczęłam dochodzić do siebie, ale ruszałam się z domu tylko motywowana przez dzieci lub znajomych. Dopiero następnej zimy poczułam, że przecież ja… „jestem szczęśliwa”. A przynajmniej powinnam być! Wprawdzie odszedł mój najlepszy przyjaciel i zawsze będzie mi go brakować, ale miałam z nim takie piękne życie, mam tyle cudownych ciepłych wspomnień, mam wspaniałe dzieci, pracę, którą lubię, mam dach nad głową, jestem zdrowa, mam za co żyć. Nieprzyzwoitością jest użalać się nad sobą! Muszę znaleźć sposób na radość w tym samotnym życiu!
Pierwszy lot
Był to czas, kiedy mój syn intensywnie wykorzystywał możliwości taniego podróżowania lotniczego. Wynajdował bilety za kilkanaście, czy kilkadziesiąt złotych i zwiedzał inne kraje. Podobało mi się to. Namawiał i mnie, żebym spróbowała, pokazywał jak to zrobić, ale dość długo nie miałam odwagi, obawiając się, czy ze swoją słabą znajomością angielskiego i niedostateczną sprawnością internetową poradzę sobie z takim wyzwaniem. W końcu, z jego wsparciem, odważyłam się i w lutym 2015 roku poleciałam z koleżanką na Teneryfę organizując wyjazd sama. Byłam pełna obaw, czy wszystko zadziała, czy nie popełniłam jakichś błędów. Okazało się, że podróż przebiegła bez najmniejszych problemów. Było wspaniale! Niesamowicie dodało mi to skrzydeł i pewności siebie.

Po sukcesie tej podróży, już wcześniej namawiana do tego przez dzieci, postanowiłam założyć bloga Pani na grani vel podróże po babsku. Opublikowałam swoje wspomnienia, o których pisałam wcześniej oraz relację z podróży na Teneryfę wraz ze wskazówkami, jak taki wyjazd zorganizować. Chciałam zachęcić i dodać odwagi podobnym do mnie ludziom – niepewnym swoich umiejętności organizacyjnych, muszących liczyć się z wydatkami, a ciekawych świata.
Od tej pory wszystkie ferie zimowe spędzałam w jakimś ciepłym kraju z powiększającym się gronem przyjaciół, z którymi organizowaliśmy nasze podróże. Również wakacje 2015 roku spędziłam w dość spektakularnej kilkutygodniowej podróży – wraz z koleżankami wyruszyłyśmy z przyczepą kempingową do Norwegii i przejechałyśmy ją od Lindesnes na południu po Nordkapp na północy, po drodze zwiedzając mnóstwo przecudnych miejsc. Relacje z tych podróży zamieszczałam na blogu. Opisywałam nie tylko miejsca, które odwiedzałam, ale też towarzyszącą mi radość i inne emocje, przygody oraz wskazówki organizacyjne ułatwiające pójście za moim przykładem, a wszystko okraszałam licznymi zdjęciami przywożonymi z wojaży.
Czytaj też: „Szkoda mi czasu na nieważne rzeczy”
Pierwsze inspiracje
Pod koniec 2015 roku założyłam na Facebooku fanpage Pani na grani vel podróże po babsku, dzięki któremu łatwiej było mi dotrzeć do potencjalnych czytelników, zainteresowanych podobnym stylem podróżowania. Za każdym razem, gdy napisałam nowy post na blogu, informowałam o tym na fanpage’u i z każdym wpisem zyskiwałam nowych czytelników. Aktualnie ich grono przekroczyło liczbę 3600. Pojawiły się bardzo motywujące mnie komentarze i wiadomości prywatne, w których dziękowano mi za dodawanie odwagi i inspirowanie do zmiany stylu podróżowania, a nawet stylu życia. Wiem, że pomogłam co najmniej kilku osobom wyjść z psychicznej skorupy i marazmu, w których znaleźli się po trudnych życiowych zdarzeniach. Czy może być piękniejsza motywacja do opisania kolejnej eskapady? Tak właśnie odwdzięczam się za wzmocnienie mnie wtedy, gdy sama potrzebowałam wsparcia i inspiracji.
Zaczęłam się rozkręcać
Od czasu tych pierwszych podróży, które dodały mi skrzydeł, rozszalałam się nieco, nabrałam rozmachu. Odwiedziłam wiele krajów, nie tylko europejskich, i przeżyłam wiele wspaniałych przygód! Zdobywałam Tęczowe Góry na Islandii i widziałam niedźwiedzie na Kamczatce. Wędrowałam po pustyniach w Maroku, Izraelu i Jordanii. W Azji spędziłam sporo czasu włócząc się po Tajlandii czy spływając Mekongiem w Laosie. Odwiedziłam słynny Angkor Wat w Kambodży. Widziałam przecudne herbaciane pola w Malezji, a na Borneo obserwowałam rafę koralową oraz goryle i nosacze dziko żyjące. Byłam w górach Kazachstanu, a w Uzbekistanie zwiedziłam cały szlak jedwabny i kąpałam się w resztkach Morza Aralskiego. Spełniłam swoje wieloletnie marzenie i samotnie przeszłam Drogę Św. Jakuba portugalskim szlakiem Litoral, przemierzając piechotą 300 km.
Niestety, wiele z tych podróży jeszcze czeka na opisanie – nie nadążam z ich relacjonowaniem, bo między tymi wyprawami też się wiele dzieje!
Aktywny wypoczynek
Kilka, kilkanaście razy w roku wędruję po górach. W Polsce poznałam już wszystkie pasma, większość gór Słowacji i Czech, byłam w greckim Olimpie, szwajcarskich Alpach, poznałam góry Rumunii i Ukrainy. W każdym kraju, który odwiedzam, staram się wędrować po górach. Będąc już dobrze po pięćdziesiątce pojechałam pierwszy raz w Dolomity, w których zadebiutowałam na ferratach (wspinaczka górska w uprzęży, z zabezpieczeniem). Wracałam tam w kolejnych latach.
Dwa lata później pierwszy raz w życiu pojechałam na wielodniową wyprawę rowerową z sakwami – zachwyciłam się! Były więc kolejne wyprawy: przejechałam polskie wybrzeże od granicy z Niemcami po Rosję, wróciłam też na Green Velo, które znam już od Przemyśla po Białystok.
Zawsze uwielbiałam też spływy kajakowe. Byłam na wielu jeszcze z mężem, a teraz, po przejściu na emeryturę, kupiłam sobie własny kajak i mam w planach przepłynięcie wielu rzek. Od niedawna zaczęłam pokazywać swoje eskapady również na Instagramie @pani_na_grani.
Podsumowując…
Mam w sobie mnóstwo entuzjazmu, radości, ciekawości świata, otwartości na to, co niesie życie i wdzięczności za to, że mogę żyć tak, jak lubię.

Nie zawsze tak było – jak pisałam wyżej, miewałam chwile zwątpienia i bezradności, myślałam, że nic mnie już w życiu nie czeka, że na nic się nie odważę, szczególnie, gdy zostałam sama. Ale nie mogłam pogodzić się z wizją pustki w moim życiu, koncentracji wyłącznie na pracy i wnukach. I choć wymagało to ode mnie wiele wysiłku, pokonania obaw i wyjścia z bezpiecznej skorupy, odnalazłam radość w podróżach, wędrówkach, eskapadach.
Nadal jednak przed każdym wyjazdem czy nowym wyzwaniem pojawiają się obawy, czy dam sobie radę? Czy dobrze robię? Czy wszystko przewidziałam? Ale już wiem, że trzeba to tłumić, trzeba się odważyć, bo jak już wyruszę – zawsze jestem zadowolona i wracam do domu pełna radości, satysfakcji i pięknych wspomnień!
Epilog
Ten tekst napisałam we wcześniejszej, radośniejszej rzeczywistości. Teraz świat wygląda nieco inaczej, a ja swoją energię poświęcam innym, ważniejszym aktualnie działaniom w wolontariacie. Jestem pełna trudnych emocji, jak wszyscy, ale nadzieją napawa mnie myśl, że po każdej burzy wychodzi słońce. Oby jak najszybciej zaświeciło!